Przejdź do głównej zawartości

26.02.2024

 

    Już coraz bardziej zbliżam się do końca mojego pobytu w Dilla, pozostało mi jedynie sześć tygodni. Nie jest tu tak ciężko jak myślałam. Wydawało mi się, że będzie znacznie gorzej. Co prawda na początku wpadałam w panikę, że mam wszy albo inne pociechy na ciele, ale już mi przeszło. Robaków cały czas nie chciałabym mieć, ale jak widzę je u moich dzieci, to w nocy nie budzę się już z przerażenia, że coś po mnie chodzi. Nie boję się też tego, co przed wyjazdem najbardziej mnie stresowało, że sobie nie poradzę i będę bezużyteczna. Ze wszystkim sobie radzę, nawet bardzo dobrze bym powiedziała. Nigdy nikogo niczego nie uczyłam, a tutaj dzieci ode mnie bardzo szybko wszystko łapią i cieszę się, jak z dnia na dzień coraz lepiej sobie radzą z angielskim i matematyką. Jestem z nich dumna i mimo moich krzyków na moje aniołki, coraz bardziej się do nich przywiązuje. Panuje tu dość duża bieda, dzieci chodzą brudne, głodne i mają pasożyty na ciele, ale sama tego wszystkiego aż tak nie przeżywam. W środku mam takie poczucie, że tak po prostu tu jest. My w Europie mamy swoje problemy, oni tutaj mają swoje. Trzeba podkreślić, że nie panuje tutaj skrajna bieda. Głód jest, ale niedrastyczny, a ludzie mają co pić. Podobno znacznie gorzej jest w Sudanie. Pierwszy raz tak naprawdę popłakałam się w trakcie adopcji. W tym okresie przyjechali akurat moi rodzice. Cztery razy w ciągu roku siostra rozdaje dzieciom objętym adopcją mąkę, olej, mydło i jakieś dodatki (w zależności od tego co ma: ubrania, koce, plecaki, itp.). Cała „wydawka” trwa tydzień, a programem adopcji objęte jest około 500 dzieci. Naprawdę nie wiem kto by się zajmował rozdawaniem ubrań, gdyby nie było mojej mamy (ja i Olesia byłyśmy pochłonięte dokumentacją). Na początku moja mama nie miała trudnego zadania. Wydawało się, że mamy dość dużo ubrań i gadżetów. Siostra jednak mówiła i przestrzegała: dawajcie tylko po jednej rzeczy, żeby dla wszystkich starczyło, ale oczywiście przez pierwsze dwa dni razem z mamą dawałyśmy więcej. Za każdym razem kiedy miałam chwilę czasu i mogłam pomóc mamie, modliłam się do Ducha Świętego, żeby mi pomógł zrobić dobrą paczkę dla tego konkretnego dziecka. Tak jak ilość mąki, oleju i mydła można było dać po równo, to w tym przypadku naprawdę się nie dało. Rozmiar butów, koszulek czy spodenek sprawdzałyśmy linijką albo patykiem, a niektóre dzieci widziałyśmy tylko na zdjęciu (po odbiór przychodzili ich rodzice albo inni członkowie rodziny). Na początku robiłyśmy w miarę ładne paczki, jednak w trakcie trzeciego dnia zasoby naszego second handu dość widocznie się skurczyły. Wchodząc do pokoju mamy, od razu czuło się napięcie i niepokój. Najgorzej było, kiedy widziałaś podarte, brudne dziecko i słyszałaś szepczącą do siebie mamę: „Boże, ono powinno dostać wszystko, a ja nie mam dla niego nawet bluzki”. Pamiętam odczuwalny pod koniec dnia ciężar, smutek i poczucie winy. Chciałaś dobrze dla jednych dzieci, a przez ciebie inne będą skrzywdzone. Najbardziej boli mnie tutaj nie bieda czy głód, tylko widok dzieci, którymi nikt się nie opiekuje. Moja Dymbyla i Juhun prawie wiecznie są głodni, ale wiem, że mają mamę, która o nich dba jak tylko może, martwi się o nich i próbuje w jakiś sposób zorganizować dla nich jedzenie. Programem Adopcja na Odległość objętych jest wiele dzieci, której takiej mamy nie mają, którymi na co dzień nikt się nie przejmuje i które są pozostawione samym sobie. Do tej pory był to chyba tutaj najtrudniejszy moment dla mnie. Widok takiego dziecka, dziecka które do ciebie przychodzi i to ty jesteś osobą, która przez tą jedną chwilę ma się nim zaopiekować, a ty stoisz i masz świadomość, że nie masz jak mu pomóc i że po nim przyjdzie więcej takich dzieci. Z adopcją wszystko się jednak dobrze skończyło. Po obiedzie, tego nieszczęsnego trzeciego dnia, siostra Helena dostała telefon od innej siostry z Polski, że ma pieniądze na adopcję. W razie czego mieliśmy możliwość, żeby coś dokupić. Koniec końców dobrze z mamą rozporządzałyśmy zasobami naszego second handu. Dla tych dzieci i ich rodzin 10 kg mąki, 4 litry oleju i 5 kostek mydła, które rozdawaliśmy to równowartość jednej wypłaty pracownika naszej placówki. Dla nas to mniej więcej 130 zł.



Tak jak na początku dużo rzeczy mnie tu denerwowało i dziwiłam się czemu pewne sprawy wyglądają tak, a nie inaczej, to po czasie dochodzę do takich samych wniosków co siostry, czy ojcowie. Tu naprawdę jest inny świat. Kolega taty (Wojownik Maryi) przekazał wraz z żoną ofiarę na jedzenie dla dzieci. Na początku nie wiedziałam co z tym zrobić. Myślałam żeby może rozdać jedzenie na ulicy dzieciom, którymi nikt się nie opiekuje, ale wiedziałam, że będzie to ciężkie do zorganizowania. Ja na pewno nie mogłabym się tym zajmować ze względu na mój kolor skóry. Na całe 150 tys. mieszkańców jestem jedyną białą dziewczyną, więc na ulicy jestem sensacją. Mężczyźni, łagodnie mówiąc, traktują cię bez szacunku i nie masz na to żadnego wpływu. Wszyscy dookoła do ciebie krzyczą i cię o coś proszą. Często podchodzą młodzi chłopcy, którzy są już pod wpływem narkotyku tzw. czadu (w Etiopii jest on legalny, mężczyźni zbierając się w grupy i spokojnie zażywają go na ulicy). Na szczęście nikt z dorosłych mnie nigdy nie dotknął, ale czuję bardzo duży niepokój kiedy wychodzę poza placówkę, wiec tym bardziej stresowałabym się, jakbym miała coś rozdawać. Tak więc sobie gdybałam i myślałam co zrobić z tymi pieniędzmi. Miesiąc temu po Mszy Świętej odbył się coroczny obiad wydawany przez księży na około 800 osób. Nie chciałam tam nic jeść, ale spotkałam moje dzieci, które poprosiły mnie, że jeśli nie dla siebie, to żebym wzięła coś dla nich. Poszłam po jedzenie, usiadłam przy nich na ławce i kiedy oddałam im swój talerz, w dosłownie 3 sekundy podbiegły inne dzieci i wydarły całe jedzenie. Byliśmy cali brudni od sosu. Nie wiedziałam, co się przed chwilą stało. Takie sceny widziałam tylko na filmach o Holokauście, jak np. człowiekowi w getcie wypadało jakieś jedzenie i inni się na to rzucali jak zwierzęta. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam zezwierzęcenie człowieka oraz co głód i bieda robi z człowiekiem, a szczególnie z dzieckiem. Dziecko nie myśli czy coś wypada czy nie. Czuje głód i widzi, że ktoś komuś coś daje i zastanawia się dlaczego nie mi, więc walcząc o przetrwanie wyrywa co może, a że dzieci wiedzą, że ich nie uderzę i nie zrobię im krzywdy, to moją osobą w ogóle się nie przejmują. Chwile zajęło mi, żeby się otrząsnąć. Dzieci poprosiły mnie żebym odmówiła z nimi przy Maryi dziesiątkę różańca skoro jedzenia i tak już nie ma (akurat były to wszystkie dzieci, które w tamtym czasie uczyłam). Poszliśmy się pomodlić, a ja pamiętając o tych pieniądzach, kazałam im zaczekać przed bramą, ale tak, żeby nikt nie wiedział, że idą gdzieś ze mną. Chciałam im kupić bułkę i rogala z piekarni lub pójść do marketu (czyli takiego małego sklepiku najbliżej placówki) kupić im ryż ciasteczka i chipsy. Tak jak po piekarni nic nam się nie stało, to po markecie czekały na nas inne dzieci. Pierwsze co pamiętam po wyjściu ze sklepu to to, że mały chłopiec, który niedawno co zaczął chodzić, bez bucików i nawet nie wiem czy miał spodenki, złapał mnie za rękę. Pamiętam jak mięciutka i delikatna w dotyku była jego rączka i to jakie poczułam ciepło w środku, jak tylko mnie złapał, ale w tym samym momencie zauważyłam, że zaczyna się robić niebezpiecznie. Puściłam jego rączkę i zaraz zgarnęłam wszystkie moje dzieci. Wiedziałam, że inne dzieci będą stać, że będą mnie prosić o jedzenie, ale nawet przez sekundę nie przyszło mi do głowy, że inne dzieci mogą być agresywne i mogą atakować moje dzieci. Sklep był z jakieś pół kilometra od naszej placówki. Dzieci z ulicy zaczęły się rzucać na moich podopiecznych. Rozrywały im siatki, kopały, rzucały się i odskakiwały. Kazałam wszystkim moim dzieciom iść do przodu tak, żebym ja była ostatnia. Atakowała nas czwórka chłopców po 10 lat, jeden 15-latek, był z nimi też ten mały chłopiec, co ledwo zaczął chodzić. Dzieci z ulicy mnie przedrzeźniały i kazały temu małemu chłopcu bić mnie pustą butelką. On nie wiedział co się dzieje, ale robił to co kazali mu starsi koledzy. Chyba tylko jeden straszy chłopiec też mnie klepał, nikt więcej się nie odważył.  Nie rozumiałam co mówili, ale moje dziewczynki i chłopcy byli przerażeni, Betty i Makdez płakały, Dymbyla chciała zacząć uciekać. Zabroniłam im. Powiedziałam, że nie będziemy nigdzie uciekać, zatrzymałam motor z dwoma mężczyznami i kazałam im nas odprowadzić do bramy Don Bosko. Co prawda śmiali się niemiło ze mnie, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Faktycznie odprowadzili nas do bramy, a tamte dzieci uciekły. Po powrocie pobiegłam od razu do siostry przełożonej z pieniędzmi, za które teraz co tydzień robimy słodkie bułki dla dzieci z oratorium.

    Dzisiaj też jestem po obiedzie u księży, ale nauczona już na błędzie, schowałam Terakena (małego 5-letniego chłopca z mojego przedszkola) między siebie a jakiś piłkarzy. Po kilkusekundowej obecności w ich towarzystwie mogłabym również stwierdzić, że do dżentelmenów nie należą, ale przynajmniej siedząc obok nich, jedzenie na talerzu Terakena było bezpieczne. Co prawda jeden chłopiec zdążył już trochę wyrwać, ale nie aż tak dużo.

Nie da się tutaj inaczej pomagać niż na takich placówkach jak ta, gdzie pomoc jest zorganizowana i są ludzie, którzy pilnują porządku. Na ulicy panuje prawo ulicy. Liczy się tylko siła. Niby jest to logicznie i można się tego spodziewać, ale jednak jest inaczej jak jesteś tu na miejscu i widzisz to na własne oczy. Cały czas jestem dosyć naiwna i mam klapki na oczach. Z czasem dostrzegam jednak coraz więcej, ale wciąż nijak ma się to do realiów, które tutaj panują. Szybciej dzieci by mnie uratowały, niż ja je. Chłopcy, którzy nas zaatakowali byli kiedyś takimi samymi chłopcami, jak ten mały 2-latek z mięciutką rączką. Tak jak on teraz, oni kiedyś pozostawieni samym sobie zaczęli wychowywać się na ulicy. Ich wszystkich w domu powinna przytulać mama i tata. Powinien ktoś się nimi zająć. Dzieci, które uczę są biedne, połowa z nich jest permanentnie głodna, ale każdy z nich ma mamę, która choć trochę się nim opiekuje. Kiedy przeliczam na nasze złotówki jak niewiele dla nas, a jak dla nich jest warte 100 zł. Za około tyle 200 dzieci w oratorium może dostać w niedziele słodką bułkę (dokładnie 118,4zł). 



Wtedy jest jedyny dzień w ciągu tygodnia, kiedy feeding center jest zamknięty. Jest to miejsce gdzie raz w tygodniu u ojców wydawany jest ciepły posiłek dla 400 dzieci (najedzą się tam również ubogie matki i kobiety w podeszłym wieku).Ta jedna bułka dana w niedziele, dla niektórych najmłodszych może być jedynym posiłkiem w ciągu dnia.

 Za 110 zł jedna rodzina w ciągu miesiąca raz w tygodniu dostaje 3 kg faffy (specjalna mąka z dodatkiem minerałów i witamin, którą rozdajemy dla 100 najbardziej niedożywionych rodzin w okolicy). Przez rozmowy z ludźmi, wiem jakie jest to dla nich odciążenie w miesiącu. 


Cieszę się, że tu trafiłam. Cieszę się dlatego, że widzę że siostry naprawdę pomagają (w następnym poście napisze troszkę więcej o nich).  Każda z nich ma silny charakter, każda wie czego chce, każda potrafi być ostra, ale każda z nich pomaga. Cieszę się, że z czystym sumieniem mogę za nie ręczyć, że pieniądze do nich przesyłane będą wykorzystane po to, aby pomagać innym. Jestem tutaj prawie pięć miesięcy i już rozumiem, czemu Etiopia jest biednym krajem. Oni są biedni, my bogaci. Pan Bóg daje im szanse, żeby byli dobrymi ludźmi pomimo swojej biedy, a nam na to żebyśmy byli dobrymi ludźmi pomimo naszego bogactwa.  




     

Jeśli ktoś z Was chciałby wesprzeć siostry na placówce to jest ich numer konta:

1000520199897 - SALESIAN SISTERS.

 

Jeśli ktoś z Was chciałby wesprzeć Program Adopcja na Odległość to jest numer konta do siostry Heleny bezpośrednio:

19 1020 1026 0000 1202 0267 0222 - Stowarzyszenie Vides 

ul. Warszawska 152, 05-092 Łomianki (z dopiskiem - Helena Kamińska)


 

Jeśli ktoś chciałby wspomóc Program Adopcja na Odległość przez Salezjańśki Ośrodek Misyjny, poniżej podaje link do strony:

https://misjesalezjanie.pl/adopcja-na-odleglosc/#:~:text=Programem%20ADOPCJI%20NA%20ODLEG%C5%81O%C5%9A%C4%86%20obj%C4%99te,od%206%20do%2025%20lat.

 

Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś więcej ode mnie śmiało można pisać do mnie na messengerze Ania Sprenglewska, profil bez zdjęcia. ;)


Popularne posty z tego bloga

20.03.2024

             Kobiety mają bardzo ciężki żywot w Dilla. Na naszej placówce pracują głównie kobiety. Siostry wolą je zatrudniać bo wiedzą, że zarobione przez nie pieniądze będą przeznaczone na utrzymanie domu i dzieci (mężczyźni są skłonni wydawać je na własne potrzeby). Nie chcę nikogo krzywdzić, może nie mam racji, ale z tego co słyszę i widzę to kobiety są matkami i ojcami w jednym. To one zajmują się domem, zarabiają na jego utrzymanie i jeszcze wychowują dzieci. W wielu domach nie ma ojca bo umarł bardzo młodo (bardzo często powodem śmierci było zażywanie narkotyku, tzw. czadu) albo odszedł do innej kobiety. Z kolei ci co są w domu, bardzo często nie czują za niego odpowiedzialności: ani za dom, ani za dzieci i żonę. Nie czują obowiązku utrzymania rodziny i zajmowania się dziećmi, mają pretensje, że kobieta prosi ich o pieniądze na jedzenie. Wielu z nich pije najtańszy alkohol i stosuje przemoc wobec żony. Nie wiem jak jest we wszystkich domach...

07.12.2023

  Nasza siostra Helena bardzo chciała pojechać do ambasady, aby świętować w listopadzie dzień odzyskania przez Polskę niepodległości. Do Etiopii przyjechałam trzeciego listopada, bankiet miał się odbyć szesnastego. Przez te dwa tygodnie koncepcje zmieniały się parę razy, wtedy to mnie jeszcze bawiło, ale teraz już się przyzwyczaiłam, że tutaj nie ma co planować, bo zawsze i tak wyjdzie inaczej. Nie ma się co nastawiać, ani absolutnie denerwować, że coś nie idzie zgodnie z planem, bo planu tutaj po prostu nie ma. Tak więc po paru dniach mojego pobytu w Dilla, dowiedziałyśmy się, że siostra wyjeżdża do innej placówki i niewiadomo na jak długo. Z wiązku z tym z wielkim smutkiem siostra stwierdziła, że chyba niestety nie pojedziemy do ambasady (ale po jej twarzy widziałam, że jeszcze się nie poddaje). Po paru dniach kiedy siostra wyjechała, dowiedziałyśmy się, że niedługo jednak do nas wraca. Tak jak przypuszczałam siostra miała nowy plan, pojedziemy ją odebrać do Gubre, a potem prosto...