Lot był przyjemny i zleciał mi bardzo szybko. Tak jak lotnisko Chopina w Warszawie wydawało mi się, że nie było, to znacznie większe lotnisko Heathrow w Londynie było dla mnie bardzo intuicyjne (ani przez chwilę nie zastanawiałam się jak iść), z kolei lotnisko w Addis Abeba to jeden wielki labirynt fauna. Zgubiłam się już po pierwszej kontroli bezpieczeństwa. Naprawdę nie wiedziałam gdzie mam iść, przechodząc pierwszą kontrole, szłam za ludźmi po schodach do góry, jedyny logiczny dla mnie kierunek. Napisałam tylko do siostry Heleny, że już jestem, że mogą już wysiąść z auta (na lotnisko nie wpuszczają tak po prostu, siostra Helena z Olesią miały czekać na mnie przed wejściem), kiedy podniosłam wzrok nikogo znajomego nie widziałam. Podeszłam w trzy różne miejsca, wszyscy mówili, że mam z powrotem zejść na dół, ale na dole z jednej strony odprawy wyszłam. Bez sensu miałam tam znowu wchodzić, a po drugiej stronie była taka sama kontrola, ale jakby z innego samolotu. Było to dla mnie bardzo nielogiczne. Podeszłam w końcu do pani, która sprzątała i spytałam ją raz jeszcze jak trafić na sam dół, a ona pokazuje mi, że przez bramki, ale przez te bramki w przeciwną stronę w którą ja chciałam iść przechodzili ludzie bez butów. Ich podręczne bagaże były prześwietlane, a oni sami przechodzili przez skanery, a cały proces kontrolowany był przez pracowników lotniska. Patrzałam na tą panią i na te bramki, a moja twarz wyglądała jakby ktoś mi tłumaczył jak działa silnik samochodu. Kobieta zirytowana, ale w taki miły sposób aż mnie klepnęła (średnio-mocno bym powiedziała), wzięła za rękę i pod prąd przeprowadziła przez całą tą kontrolę. Panowie spytali się gdzie idę, a my razem z moją wybawczynią na raz pokazałyśmy, że na dół. Ci wzruszyli ramionami, uśmiechając się bez żadnych pytań lub sprawdzenia bagażu, nie protestując pozwolili mi przejść pod prąd. Tak znalazłam się przy celnikach, podeszłam do dobrego okienka, dałam wizę, paszport. Pan celnik spytał się gdzie jadę, ja na to że nie wiem, ale do sióstr salezjanek, gdzieś tam w mojej teczuszce znalazłam na małej karteczce adres, który zapisała mi jeszcze w Warszawie Asia (moja opiekunka z SOMu). Pan celnik bardzo miły, przepuścił mnie, ale ja wciąż nie wiedziałam co dzieje się z moim dużym bagażem. Wydawało mi się, że wszyscy już go pewnie odebrali i w ogóle nie wiedziałam gdzie mam iść, żeby go odebrać. Moimi obawami i przemyśleniami podzieliłam się z panem celnikiem. Na to on uśmiechnięty powiedział, że mam się kierować na wyjście ósme, ale jak zeszłam ze schodów na ekranie przy ósemce w cale nie było napisane London Heathrow, tylko jakieś inne lotnisko, więc znowu byłam zdezorientowana. Niewykluczone, wręcz bardzo możliwe, że mam bardzo wyraźną mimikę twarzy bo zaraz podeszła do mnie jakaś pani z obsługi. Nawet nie zdążyłam zacząć tłumaczyć, a mój bardzo miły pan celnik z góry krzyczał do niej ósemka. Wtedy zrozumiałam, że nie warto wierzyć w Etiopii temu co jest napisane na ekranach tylko to co mówią ci ludzie. Przy stanowisku ósmym stały znajome mi twarze z mojego lotu, wszyscy jeszcze czekali na walizki.
![]() |