Od stolicy Addis Abeba, w której wylądowałam, trzeba przejechać około 7 godzin, aby dojechać do naszej placówki. Już w trakcie drogi nie mogłam się nadziwić widokami zarówno tymi stworzonymi przez naturę jak i tymi stworzonymi przez działalność człowieka. Były zupełnie inne niż te znane mi z Polski czy reszty Europy.
W trakcie drogi zepsuł nam się samochód. Podczas naszego
przymusowego postoju zatrzymało się bardzo wiele aut, żeby nam pomóc. Nie
wiem czy było to coś poważnego, ale Inager (nasz niezastąpiony kierowca) wlał jeden litr wody w jakiś otwór
(przy silniku, czy do silnika – jest to tajemna wiedza, której nigdy nie dano
mi było poznać i wątpię, że będzie) i po pół godzinie mogliśmy jechać dalej.
Do Dilla musieliśmy dojechać przed 18, ze względu na panujący na północy kraju konflikt. Do tej godziny legalnie można się przemieszczać pojazdami mechanicznymi na ulicach, po tej godzinie jest to bardzo niebezpiecznie. Na miejsce dojechaliśmy na czas, po pysznym posiłku, rozpakowałam się i poszłam spać. Olesia uprzedzała, żebym wypoczęła i się wyspała bo potem będzie ciężko (pisząc to jestem chora, więc na wyspanie nie musiałam długo czekać ;), teraz śpię bardzo dużo).
Na placówce bardzo dużo się dzieje. Prowadzone są przez siostry dwa przedszkola, klinika, adopcja na odległość, oratorium, rozdawana jest faffa (mąka z dodatkiem witamin i minerałów) najbardziej niedożywionym ludziom w okolicy oraz wiele innych. W naszej wspólnocie są cztery siostry: siostra przełożona z Indii - siostra Annama, siostra odpowiedzialna za klinikę i rozdawanie faffy – siostra Antonietta pochodząca z Ekwadoru, siostra zajmująca się przedszkolami oraz oratorium – siostra Uketu - Etiopka oraz nasza ukochana siostra Helena, pochodząca z Polski jest ekonomką, zajmuję się adopcją na odległość, ogrodem oraz całą resztą. W domu wolontariuszy jest Olesia, Karo – nauczycielka z Chile oraz Koro – pielęgniarka z Hiszpani i ja.
Od poniedziałku do piątku do południa
pomagam w dwóch przedszkolach. Do 9:30 w jednym przy naszej placówce, potem z
siostrą Ukatu razem jedziemy do tego drugiego. Po obiedzie razem z Meheret
(23-letnia pracownica naszej placówki, zajmuje się ogrodem, w weekendy
studiuje, mama dwójki chłopców - bliźniaków) pracujemy w ogrodzie, a następnie daję jej lekcję matematyki lub
angielskiego. W sobotę po śniadaniu, rozdajemy faffę, a potem idziemy odwiedzić
około trzy domy naszych podopiecznych. Po obiedzie wspólnie z wolontariuszkami
idziemy pomagać w Feeding Center. Jest to prowadzone przez ojców
salezjanów miejsce, gdzie sześć razy w
tygodniu około 400 najbiedniejszych dzieci w okolicy dostaje ciepły posiłek,
dla większości z nich jest jedynym w ciągu dnia. Potem sprzątamy nasz dom i
mamy czas wolny. Z kolei w niedziele uczestniczymy w pięknej, bardzo uroczystej
Mszy Świętej, a po obiedzie mamy oratorium z naszymi ukochanymi dziećmi.
Jestem tutaj krótko, ale od razu
zauważyłam, że Etiopczycy są dumni ze swojego kraju, bardzo ciepło się o nim
wypowiadają. Na placówkach szkolnych przed zajęciami na apelu puszczany jest
hymn narodowy i wszyscy ludzie nawet przechodzący obok stają na baczność na czas jego odśpiewania. Dzieci są cudowne, wszystkie chciałoby się
wyściskać. Ludzie jak bliżej ich poznasz są bardzo ciepli, często żartują i
bardzo lubią mnie uczyć amharik (jeden z pięciu urzędowych języków w Etiopii,
używany w Dilla). Przy tym wszystkim widać tu dużą biedę. W Polsce pomagałam w
wolontariacie Zupa Niepokalanej dla osób w kryzysie bezdomności. Nie widziałam
ani jednego bezdomnego tak głodnego w Polsce jak w tym samym
momencie 400 dzieci w Feeding Center tutaj w Etiopii. Pomimo tego bardzo się
cieszę, że tutaj jestem, czuję się w tym miejscu jak w domu, a członkowie
naszej wspólnoty z dnia na dzień są mi coraz bliżsi. Wiem, że nigdzie nie
byłabym szczęśliwsza przez te najbliższe pół roku, jak w naszym Dilla.