Jestem chora, nie jakoś bardzo bo jestem w stanie pisać, ale jednak nie mam siły ani biegać z dziećmi, ani pracować w ogrodzie, ani nawet dawać lekcji mojej Meheret, która również jest chora, może nawet na to samo co ja. Do południa chwilkę pomagałam naszej ukochanej siostrze Helenie z adopcją na odległość i wspólnie zrobiłyśmy ciasto dla przełożonej, która wróciła po 5 – tygodniowym pobycie we Włoszech. Ale od obiadu do wieczora na polecenie siostry Heleny cały czas spałam. Siostra Helena, Olesia, Karo i Kora bardzo się mną opiekują i wiem, że się martwią. Ta moja choroba to druga trudność, którą odczuwam w Etiopii. Pierwsza to strach przed robakami na moim ciele. Jest to straszne, ale naprawdę najbardziej na początku przerażało mnie, że złapie coś od dzieciaków. Dzieciaki są cudowne, mam cały czas ochotę je przytulać i wycałować je wszystkie, ale niestety cały czas się boję.
Bardzo rozczulił mnie jeden chłopiec na
Mszy Świętej. Dzieci w kościele siedzą głównie w pierwszych ławkach obok
siebie, ja z Olesią zaraz za nimi. W trakcie Modlitwy Eucharystycznej dzieci cały czas
klęczą na ziemi z głową położoną na posadzce. W Polsce jest troszkę inaczej,
dzieci są bardziej rozkojarzone i raczej nie rozróżniają kolejnych etapów
Eucharystii, często ze sobą rozmawiają, albo się bawią – jak to dzieci. Zawsze
wydawało mi się, że to normalne, a zrozumienie przyjdzie z czasem, ale tutaj
jest inaczej. Dzieci siedzą skupione, czasem odwracają się w naszą stronę (moją
i Olesi) z zaciekawieniem bo jesteśmy inne, ale raczej w trakcie 2,5 godzinnej
Eucharystii siedzą spokojnie. Wracając do chłopca, był on na boso, a na
spodenkach miał bardzo dużo dziur. Łzy mi leciały jak widziałam to bardzo
szczupłe dziecko bez butów, które z taką powagą, taką ciężko do określenia
uległością oddawał cześć Naszemu Ojcu. Widząc to wiedziałam, że moc modlitwy
tego dziecka jest nie do opisania. Ile łask to dziecko wybłagało przez to jedne
uklęknięcie u Boga to tylko On wie, a ono też się kiedyś o tym dowie.
Drugą moją trudnością, którą odczuwam
teraz jest smutek związany z tym, że czuję się bezużyteczna. Nie mamy internetu, ale z jednej
strony bardzo się z tego cieszę, jak przechodzę obok rutera i widzę czerwone
światełko to czuje ulgę i wolność ( i z automatu się uśmiecham hihihihihi). Mam
ostatnio ogromną ochotę na czytanie Pisma Świętego, a teraz także na pisanie.
Chociaż nie cierpię pisać, wręcz nienawidzę, a jednak jakoś dzisiejszego
wieczora lekko mi to idzie. Więc po różańcu jak troszkę popisałam, psychicznie
czułam się lepiej, że coś zrobiłam, ale wciąż jest mi przykro, że jestem
bezużyteczna dla wspólnoty. Jestem tu niecałe trzy tygodnie, a już jestem
chora, uczyć dzieci w klasie jeszcze też nie zaczęłam, miałam jedną
lekcję w piątek, a tak to pomagam jedynie nauczycielkom. Teraz nawet tego nie
robię i pomimo tego, że ani siostra Helena, ani moje kochane dziewczyny nie dają
mi tego odczuć to czuję się bardziej ciężarem, niż żebym tu coś pomagała. Tak
sobie rozmawiam z Panem Bogiem, że tak ma teraz być, że to też jest jakiś
krzyż, jak się to ofiaruje to nawet to moje leżenie będzie miało jakiś sens.
Chora nie chce być, ale nie mam na to wpływu, staram się wyzdrowieć, ale będzie
jak będzie. Na razie jest mi trochę smutno, trochę wstyd, ale jakoś trzeba
sobie poradzić. Mogę chociaż pisać, czytać Pismo Święte i może w
pokoju porobię coś z ,,Adopcją na Odległość”, jak będę już zmęczona tym
spaniem.
PS Dziwne w Polsce jak jestem chora to
nigdy nic nie jem, nie mam w ogóle apetytu, a tutaj na odwrót jadłabym i jadła.