Wciąż jestem chora, ale porównując wczorajszy dzień jest już lepiej. Nie
mam jeszcze siły, żeby iść do przedszkola, ani do ogrodu, ale mogę przynajmniej
uczyć się z Meheret i pomagać siostrze Helenie przy programie Adopcji na Odległość. Więc
psychicznie czuję się lepiej, jestem mniej nieużyteczna niż wczoraj i
przynajmniej mogę spędzić więcej czasu z siostrą Heleną, bardzo lubię przy niej
być. W Polsce jedną z moich ulubionych czynności było odwiedzanie moich
dziadków i spędzanie z nimi czasu, zastanawiałam się jak ja sobie poradzę bez
naszych wspólnych wieczorów przez pół roku, na razie nie tęsknie, ale nie tylko
za nimi, na razie jeszcze w ogóle nie tęsknie za nikim, ani za niczym. W
Etiopii zamiast mojej czwórki kochanych dziadków, mam moją jedną babcie siostrę
Helenę. To duży skarb mieć kogoś takiego na swojej placówce, jak jesteś na
misji. Czuję jej ogromną troskę, widzę jak mnie obserwuje i patrzy co by tu
zrobić, żebym poczuła się lepiej, tak samo było z Olesią jak była chora, cały
czas o niej mówiła i się martwiła i kazała mi jej pilnować. Czuję się bardzo
przez Nią zaopiekowana, przez Nią i przez Olesię i ogólnie Karo i Koro również. Wiem, że w razie co mogę na nie wszystkie liczyć.
Siostra Helena ma gabinet na środku naszego a la dziedzińca i ma zawsze otwarte drzwi, co chwile i tak do niej ktoś przychodzi więc nie byłoby sensu ich zamykać. Siostra Helena jest, że tak powiem w dojrzałym wieku, nie będę mówiła dokładnej liczby, ale w Polsce dostawałaby już przez jakiś czas emeryturę. Zazwyczaj ma groźną minę (chyba, że już nie wytrzyma i się uśmiechnie) i bardzo ostry żart - lubi się droczyć. Jest naprawdę bardzo inteligentna, zaradna, przedsiębiorcza i zna co najmniej cztery języki. Nie dziwi mnie w ogóle, że jest ekonomką na placówce pomimo tego, że ma wykształcenie pielęgniarskie i równie dobrze mogłaby pomagać w klinice. Na komputerach zna się lepiej niż ja i reszta jej współtowarzyszek bo jak to siostra podkreśla kilkanaście lat temu w Kenii była na dwu tygodniowym kursie komputerowym to jak ona ma teraz sobie rady nie dawać.

Jak z nią tak posiedzę dwie godziny w ciągu dnia to już się dowiem bardzo ciekawych historii, będę świadkiem bardzo ciekawych rozmów (części z nich nie rozumiem bo są po włosku albo po amersku, ale z kontekstu mogę przypuszczać, że do nudnych nie należą). Misjonarką jest już 36 lat. Ludzie mają do niej duży szacunek i respekt, wiedzą że siostra nie da sobie w kaszę dmuchać, ale wiedzą też to, że jak mają jakiś problem to zawsze mogą do niej przyjść po pomoc. W ciągu dzisiejszego dnia nie pamiętam już ilu ludzi przyszło do niej po jakąś pomoc albo po poradę. Siostra ich wszystkich zna, wie że ta kobieta ma piątkę dzieci i mieszka dwie godziny od naszej placówki, męża ma chorego, a dzieci nie chcą iść do szkoły bez jedzenia, a ona nie może im podać nawet herbaty bo nie ma. Druga kobieta – była pracownica przedszkola (była bo po wakacjach po prostu nie przyszła do pracy, ponieważ jej mama zachorowała i musiała się nią opiekować, siostry czekały, ale musiały w końcu zatrudnić kogoś na jej miejsce) poprosiła o to, aby jej synka włączyć do programu Adopcja na Odległość, ojciec dziecka ich zostawił, mieszkać mają gdzie, ale nie ma z czego opłacić szkoły swojemu synkowi. Poprosiła o to wczoraj, a dzisiaj wspólnie robiłyśmy zdjęcia chłopcu do legitymacji.
Siostra nie jest cudotwórczynią, nie może wszystkim pomóc, ale wiem, że robi co może. Wczoraj opowiedziała mi smutną historię, też o biednej wielodzietnej rodzinie, dzieci wieczorem płakały rodzicom z głodu. Rodzice włożyli do gotującej się wody korę z drzewa bananowca, która jest niejadalna. Dzieci co chwile pytały kiedy będzie kolacja, rodzice na to, że jeszcze chwilę, jeszcze chwilę do momentu, aż wszystkie dzieci posnęły. Wiedzieli, że jakby od razu im powiedzieli, że nie będzie kolacji wszystkie dzieci popłakałyby się i nie mogłyby zasnąć, a tak czekając na kolacje po prostu ze zmęczenia wszystkie posnęły. Tą historię opowiedziało siostrze jedno z tych dzieci jak było już dorosłe. Nie wiem co to jest głód, nie mam pojęcia przez co ci wszyscy ludzie tu przechodzą, ale te historie są straszne, ale to tylko historie. Nawet jeśli cię wzruszą to i tak nie znasz tych ludzi, możesz sobie wyobrażać jak wyglądają, jak wyglądają ich domy, a raczej lepianki w których śpią, okoliczności w których się znajdują ale wciąż to jakaś abstrakcja w twojej głowie. Inaczej już jest jak znasz dziecko, twoja koleżanka je uczy codziennie angielskiego i matematyki, widzisz jakie jest zdolne i przy tym jak skromne, wiesz jak lubisz przy nim przebywać, a potem dowiadujesz się, że to samo dziecko je co któryś dzień, a ty wiesz że nie możesz mu nic dać bo musiałabyś dać to samo pozostałym dzieciom, a tyle nie masz. Nie chce nawet myśleć i mam nadzieję, że się nigdy tego nie dowiem jak to jest być matką, która patrzy na głód swoich dzieci, nie umiem sobie nawet wyobrazić bólu tej matki, która po to żeby dzieci posnęły z myślą, że zaraz dostaną kolacje gotuje niejadalną korę z drzewa bananowca.