Przejdź do głównej zawartości

21.11.2023

 

    Wciąż jestem chora, ale porównując wczorajszy dzień jest już lepiej. Nie mam jeszcze siły, żeby iść do przedszkola, ani do ogrodu, ale mogę przynajmniej uczyć się z Meheret i pomagać siostrze Helenie przy programie Adopcji na Odległość. Więc psychicznie czuję się lepiej, jestem mniej nieużyteczna niż wczoraj i przynajmniej mogę spędzić więcej czasu z siostrą Heleną, bardzo lubię przy niej być. W Polsce jedną z moich ulubionych czynności było odwiedzanie moich dziadków i spędzanie z nimi czasu, zastanawiałam się jak ja sobie poradzę bez naszych wspólnych wieczorów przez pół roku, na razie nie tęsknie, ale nie tylko za nimi, na razie jeszcze w ogóle nie tęsknie za nikim, ani za niczym. W Etiopii zamiast mojej czwórki kochanych dziadków, mam moją jedną babcie siostrę Helenę. To duży skarb mieć kogoś takiego na swojej placówce, jak jesteś na misji. Czuję jej ogromną troskę, widzę jak mnie obserwuje i patrzy co by tu zrobić, żebym poczuła się lepiej, tak samo było z Olesią jak była chora, cały czas o niej mówiła i się martwiła i kazała mi jej pilnować. Czuję się bardzo przez Nią zaopiekowana, przez Nią i przez Olesię i ogólnie Karo i Koro również. Wiem, że w razie co mogę na nie wszystkie liczyć.

    Siostra Helena ma gabinet na środku naszego a la dziedzińca i ma zawsze otwarte drzwi, co chwile i tak do niej ktoś przychodzi więc nie byłoby sensu ich zamykać. Siostra Helena jest, że tak powiem w dojrzałym wieku, nie będę mówiła dokładnej liczby, ale w Polsce dostawałaby już przez jakiś czas emeryturę. Zazwyczaj ma groźną minę (chyba, że już nie wytrzyma i się uśmiechnie) i bardzo ostry żart - lubi się droczyć. Jest naprawdę bardzo inteligentna, zaradna, przedsiębiorcza i zna co najmniej cztery języki. Nie dziwi mnie w ogóle, że jest ekonomką na placówce pomimo tego, że ma wykształcenie pielęgniarskie i równie dobrze mogłaby pomagać w klinice. Na komputerach zna się lepiej niż ja i reszta jej współtowarzyszek bo jak to siostra podkreśla kilkanaście lat temu w Kenii była na dwu tygodniowym kursie komputerowym to jak ona ma teraz sobie rady nie dawać. 


    Jak z nią tak posiedzę dwie godziny w ciągu dnia to już się dowiem bardzo ciekawych historii, będę świadkiem bardzo ciekawych rozmów (części z nich nie rozumiem bo są po włosku albo po amersku, ale z kontekstu mogę przypuszczać, że do nudnych nie należą). Misjonarką jest już 36 lat. Ludzie mają do niej duży szacunek i respekt, wiedzą że siostra nie da sobie w kaszę dmuchać, ale wiedzą też to, że jak mają jakiś problem to zawsze mogą do niej przyjść po pomoc. W ciągu dzisiejszego dnia nie pamiętam już ilu ludzi przyszło do niej po jakąś pomoc albo po poradę. Siostra ich wszystkich zna, wie że ta kobieta ma piątkę dzieci i mieszka dwie godziny od naszej placówki, męża ma chorego, a dzieci nie chcą iść do szkoły bez jedzenia, a ona nie może im podać nawet herbaty bo nie ma. Druga kobieta – była pracownica przedszkola (była bo po wakacjach po prostu nie przyszła do pracy, ponieważ jej mama zachorowała i musiała się nią opiekować, siostry czekały, ale musiały w końcu zatrudnić kogoś na jej miejsce) poprosiła o to, aby jej synka włączyć do programu Adopcja na Odległość, ojciec dziecka ich zostawił, mieszkać mają gdzie, ale nie ma z czego opłacić szkoły swojemu synkowi. Poprosiła o to wczoraj, a dzisiaj wspólnie robiłyśmy zdjęcia chłopcu do legitymacji. 

Siostra nie jest cudotwórczynią, nie może wszystkim pomóc, ale wiem, że robi co może. Wczoraj opowiedziała mi smutną historię, też o biednej wielodzietnej rodzinie, dzieci wieczorem płakały rodzicom z głodu. Rodzice włożyli do gotującej się wody korę z drzewa bananowca, która jest niejadalna. Dzieci co chwile pytały kiedy będzie kolacja, rodzice na to, że jeszcze chwilę, jeszcze chwilę do momentu, aż wszystkie dzieci posnęły. Wiedzieli, że jakby od razu im powiedzieli, że nie będzie kolacji wszystkie dzieci popłakałyby się i nie mogłyby zasnąć, a tak czekając na kolacje po prostu ze zmęczenia wszystkie posnęły. Tą historię opowiedziało siostrze jedno z tych dzieci jak było już dorosłe. Nie wiem co to jest głód, nie mam pojęcia przez co ci wszyscy ludzie tu przechodzą, ale te historie są straszne, ale to tylko historie. Nawet jeśli cię wzruszą to i tak nie znasz tych ludzi, możesz sobie wyobrażać jak wyglądają, jak wyglądają ich domy, a raczej lepianki w których śpią, okoliczności w których się znajdują ale wciąż to jakaś abstrakcja w twojej głowie. Inaczej już jest jak znasz dziecko, twoja koleżanka je uczy codziennie angielskiego i matematyki, widzisz jakie jest zdolne i przy tym jak skromne, wiesz jak lubisz przy nim przebywać, a potem dowiadujesz się, że to samo dziecko je co któryś dzień, a ty wiesz że nie możesz mu nic dać bo musiałabyś dać to samo pozostałym dzieciom, a tyle nie masz. Nie chce nawet myśleć i mam nadzieję, że się nigdy tego nie dowiem jak to jest być matką, która patrzy na głód swoich dzieci, nie umiem sobie nawet wyobrazić bólu tej matki, która po to żeby dzieci posnęły z myślą, że zaraz dostaną kolacje gotuje niejadalną korę z drzewa bananowca.

 

 

Popularne posty z tego bloga

20.03.2024

             Kobiety mają bardzo ciężki żywot w Dilla. Na naszej placówce pracują głównie kobiety. Siostry wolą je zatrudniać bo wiedzą, że zarobione przez nie pieniądze będą przeznaczone na utrzymanie domu i dzieci (mężczyźni są skłonni wydawać je na własne potrzeby). Nie chcę nikogo krzywdzić, może nie mam racji, ale z tego co słyszę i widzę to kobiety są matkami i ojcami w jednym. To one zajmują się domem, zarabiają na jego utrzymanie i jeszcze wychowują dzieci. W wielu domach nie ma ojca bo umarł bardzo młodo (bardzo często powodem śmierci było zażywanie narkotyku, tzw. czadu) albo odszedł do innej kobiety. Z kolei ci co są w domu, bardzo często nie czują za niego odpowiedzialności: ani za dom, ani za dzieci i żonę. Nie czują obowiązku utrzymania rodziny i zajmowania się dziećmi, mają pretensje, że kobieta prosi ich o pieniądze na jedzenie. Wielu z nich pije najtańszy alkohol i stosuje przemoc wobec żony. Nie wiem jak jest we wszystkich domach...

26.02.2024

       Już coraz bardziej zbliżam się do końca mojego pobytu w Dilla, pozostało mi jedynie sześć tygodni. Nie jest tu tak ciężko jak myślałam. Wydawało mi się, że będzie znacznie gorzej. Co prawda na początku wpadałam w panikę, że mam wszy albo inne pociechy na ciele, ale już mi przeszło. Robaków cały czas nie chciałabym mieć, ale jak widzę je u moich dzieci, to w nocy nie budzę się już z przerażenia, że coś po mnie chodzi. Nie boję się też tego, co przed wyjazdem najbardziej mnie stresowało, że sobie nie poradzę i będę bezużyteczna. Ze wszystkim sobie radzę, nawet bardzo dobrze bym powiedziała. Nigdy nikogo niczego nie uczyłam, a tutaj dzieci ode mnie bardzo szybko wszystko łapią i cieszę się, jak z dnia na dzień coraz lepiej sobie radzą z angielskim i matematyką. Jestem z nich dumna i mimo moich krzyków na moje aniołki, coraz bardziej się do nich przywiązuje. Panuje tu dość duża bieda, dzieci chodzą brudne, głodne i mają pasożyty na ciele, ale sama tego wszystkiego...

07.12.2023

  Nasza siostra Helena bardzo chciała pojechać do ambasady, aby świętować w listopadzie dzień odzyskania przez Polskę niepodległości. Do Etiopii przyjechałam trzeciego listopada, bankiet miał się odbyć szesnastego. Przez te dwa tygodnie koncepcje zmieniały się parę razy, wtedy to mnie jeszcze bawiło, ale teraz już się przyzwyczaiłam, że tutaj nie ma co planować, bo zawsze i tak wyjdzie inaczej. Nie ma się co nastawiać, ani absolutnie denerwować, że coś nie idzie zgodnie z planem, bo planu tutaj po prostu nie ma. Tak więc po paru dniach mojego pobytu w Dilla, dowiedziałyśmy się, że siostra wyjeżdża do innej placówki i niewiadomo na jak długo. Z wiązku z tym z wielkim smutkiem siostra stwierdziła, że chyba niestety nie pojedziemy do ambasady (ale po jej twarzy widziałam, że jeszcze się nie poddaje). Po paru dniach kiedy siostra wyjechała, dowiedziałyśmy się, że niedługo jednak do nas wraca. Tak jak przypuszczałam siostra miała nowy plan, pojedziemy ją odebrać do Gubre, a potem prosto...