Przejdź do głównej zawartości

03.12.2023


     Wróciłam właśnie z kościoła. W Etiopii obowiązuje kalendarz etiopski, a nie nasz gregoriański. Jest rok 2016, więc jestem tu szczęśliwą 19 – latką, której na twarzy powoli odznaczają się lata w postaci zmarszczek. Sylwester mnie ominą, ponieważ Nowy Rok zaczął się tu we wrześniu. Godziny też są inne, pierwsza godzina to nasza 6 rano, wtedy zaczyna się robić jasno. Więc jak mam zajęcia z Meheret na jedenastą to znaczy, że tak naprawdę na 17:00 (sama Meheret mnie tego nauczyła, moja etiopska przewodniczka). Z kolei rok liturgiczny jest tutaj tydzień do tyłu, więc dopiero dzisiaj obchodziliśmy święto Chrystusa Króla, a adwent zaczniemy chyba za dwa tygodnie. Święta też pierwszy raz w życiu będę obchodziła 6 stycznia. Etiopczycy są głównie wyznania prawosławnego, ale w naszym Dilla jest wielu protestantów, trochę muzułmanów i katolików (w całym kraju niecały 1%). Bardzo podoba mi się tu wszechobecna tolerancja, nie zauważyłam tu żadnych uprzedzeń wynikających z różnicy wyznaniowej. Do szkół katolickich gdzie dzień zaczyna się modlitwą, chodzą dzieci innych wyznań. Nawet jak pomagam przy programie adopcji na odległość widzę ile dzieci, nie wyznjących religii katolickiej, jest nim objęte. Ludzie tutaj wspólnie żyją, nie czując do siebie niechęci, a to że ktoś jest członkiem innej religii jest dla wszystkich normalne. Jedynie ciężko było mi się przyzwyczaić do modlitw, które zaczynają się tutaj o 4 rano i są śpiewane przez magnetofon. Na początku myślałam, że to muzułmanie, ale okazało się, że to wyznawcy Wchodniego Kościoła Ortodoksyjnego. Śpiew nie jest zbyt ładny i przypomina w swoim brzmieniu bardziej jęczenie. Wydaję mi się, że jest dwóch śpiewaków, subiektywnie mówiąc jeden dostał większy dar od Pana Boga, więc wolę jak akurat jego kolej modlitwy wypada. Muzułmanie również modlą się przez magnetofon, ale odnoszę wrażenie, że w innych godzinach, nie tak wczesnych i akurat ich głosy są przyjemniejsze dla ucha. Jak wracaliśmy po naszej podróży, której celem było odebranie naszej siostry Heleny z Gubre, to pierwszy raz w Etiopii stałam w korku i to przed samym wjazdem do Dilla. Do naszego miasta przyjechał pastor. Wszyscy ludzie stali przy ulicy, a dzieci biegły w stronę jego auta. Sami etiopczycy zrobili sztuczny korek, a co więcej przy dwóch pasach na drodze, dwa były pozajmowane przez auta jadące w naszym kierunku, te jadące z naprzeciwka musiały jechać poboczem. Wszyscy trąbili, ale nie ze złości jak w Polsce, tylko tak po prostu, a ci ludzie którym zabrano pas jakby nigdy nic jechali poboczem i w ogóle nie byli tym faktem zdenerwowani. Potem cały weekend protestanci mieli duże spotkanie religijne na stadionie, przypominające koncert. Było wesoło i bardzo głośno, ale potem przez tydzień nie mieliśmy internetu. Dodatkowo Karo, której okna pokoju znajdują się na przeciwko kościoła opowiadała, że raz w sobotę nasz chór przez trzy godziny ćwiczył non stop tą samą piosenkę, non stop. Tak więc życie w Dilla kręci się w okół religii, której nie da się nie usłyszeć. Jest ona bardzo głośna, bardzo.



Niedzielna msza też wygląda inaczej niż u nas w Polsce. Trwa 2,5 godziny, jest bardzo dużo ładnego śpiewu, dzięki cudownemu chórowi, są porządkowi, którzy pilnują porządku w trakcie mszy. Małe dzieci nie mogą biegać po kościele tak jak u nas. Kiedy któreś biega, podchodzi do takiego dziecka pan lub pani i zaprowadza je do rodzica albo po prostu do ławki. Dzisiaj pięcioletnia dziewczynka, którą znam z feeding center sama brała na rączki jakiegoś chłopca, który dopiero co zaczął chodzić. W ogóle nie zastanawiała się w jaki sposób ma to zrobić, po prostu ta mała dziewczynka podchodziła, brała na rączki niewiele mniejszego od siebie chłopca na ręce i szła z nim do ławki jakby nie stanowiło to dla niej żadnego problemu. Porządkowi stoją również przy rzędach w trakcie rozdawania Pana Jezusa przez księdza. Ludzie muszą skręcić w konkretne miejsce, jeżeli ktoś się pomyli ze spokojem kierują tą osobę w odpowiednie miejsce (ja się raz pomyliłam i poszłam środkiem, ale nikt mnie nie zatrzymał). W SOMie jak przygotowywaliśmy sie do wyjazdu, jeden misjonarz wspominał o takich ludziach co pilnują porządku w trakcie Eucharystii, że nie pozwalają młodym kobietom iść do komunii, bo to niemożliwe, żeby młoda kobieta żyła w związku sakramentalnym. Był to inny kraj, ale nie pamiętam jaki. Kraj gdzie mąż ma pare żon, a dopiero pod koniec życia kiedy zostaje mu ostatnia żona, bierze z nią ślub katolicki. Było to dla mnie bardzo dziwne, ale kultury są różne. W Dilla podobnie jak w Polsce, młoda kobieta spokojnie może przyjmować Pana Jezusa bo mężczyzna ma tu tylko jedną żonę i jest to normalne. Dzisiaj po raz pierwszy widziałam pana, który w trakcie dawania ofiary podszedł przed ołtarz i bardzo głęboko modląc się oddał związanego koguta. Nie za bardzo mogłam na to patrzeć, bo było mi szkoda związanego koguta więc spuściłam wzrok, ale dla tego człowieka musiała to być bardzo duża ofiara (kogut kosztuje około 1000 birów, a przeciętna pensja wynosi 1700 birów).

Bardzo lubię niedzielne msze w Dilla, czuję się tam tak jakbym była u siebie w parafii na Dąbrowie w Gdyni. Bardzo kocham moją parafię i nigdzie, nawet jak  jestem związana z konkretną parafią albo w takiej, w której wnętrze bardzo mnie wzrusza, w rzadnej nie czuję się tak dobrze jak w tej mojej na Dąbrowie. Kiedy tam jestem czuję się tak jakbym była w domu. Teraz tak samo czuję się tutaj w kościele. Dzisiaj po mszy zostałam dłużej, już prawie nikogo nie było, uklęknełam przed ołtarzem i po prostu patrzyłam na tabernakulum. Przede mną z głową położoną o posadzkę schodów prowadzących na ołtarz, klęczała pochłonięta modlitwą nasza ukochana i zdolna kucharka Terfe. Obok  niej w takiej samej pozycji pan, który bardzo emocjonalnie mówił coś do Pana Boga i ja za nimi patrząca się w tabernakulum. Zaczęłam płakać, nie umiałam określić swoich uczuć ale patrzyłam raz to na obraz za ołtarzem przedstawiającego Pana Jezusa Zmartwychwstałego chodzącego po wodzie, raz to na tabernakulum znajdujące się po prawej stronie od ołtarza. Czułam się tak jakbym była w mojej prafii na Dąbrowie, wiedząc że tak naprawdę w niej nie jestem. I tak jak w kościele w Dilla czuję się bardziej jak w domu niż nawet jak jestem w kościołach w  Gdyni to wiedziałam, że prawdziwy dom jest na Dąbrowie. Ciężko mi to opisać, ale naprawdę wydaję mi się, że o wiele bardziej pasuję do tego miasta w Etiopii niż do mojego ukochanego miasta w Polsce - Gdyni. Po prostu wiem, że lepiej tu się odnajduję. Coraz bardziej jestem świadoma jak dużą inteligencją obdarował mnie Bóg, nigdy w nią nie wierzyłam, zawsze myślałam że inni wiedzą ode mnie lepiej, ale teraz z czasem coraz bardziej widzę, że to nieprawda. Zauważam to, że jak nie patrzę na innych tylko robię coś po swojemu to jest to dobre. Jak zaczynam patrzeć na innych to się gubię, bo ja zupełnie inaczej myśle niż oni. Jestem świadoma jak inni nie rozumieją często tego co do nich mówię. Zawsze miałam poczucie, że to ja jakoś źle myślę, ale teraz po prostu zaczynam bardziej lub mniej się przekonywać do tego, że dla innych mój tok myślenia jest po prostu niezrozumiały, ale to nie znaczy, że jest zły. Potrzebowałam bym więcej czasu, żeby komuś coś wytłumaczyć i jego dobrą wolę żeby to trochę zrozumiał, ale nawet wtedy nie byłoby to takie pewne. Wiem, że mam możliwości robić coś dużego, poważnego patrząc z ludzkiej perspektywy, a ja najbardziej chciałabym po prostu pracować w ogrodzie na boso, patrzeć jak zasiane przeze mnie roślinki z czasem zaczynają rosnąć, co jakiś czas lepić pierogi i przytulać się dużo do dzieci. Bardzo dobrze mi się spędza czas z prostymi ludźmi, z takimi którzy na przywitanie wychwalają imię Pana Boga, żerozmawiamy o jedzeniu, o przyrodzie, a zaraz naturalne jest to, że się wtrąci coś o Panu Bogu. Naprawdę wydaje mi się, że Pan Bóg zapewnił mi półroczny odpoczynek psychiczny. W tej spokojnej, zwykłej codzienności jestem naprawdę szczęśliwa.

                 

  
    

Patrząc dzisiaj na tabernakulum byłam świadoma tego, że tak dobrze się tu czuję, bo poza kościołem w większym stopniu czuję tu obecność Boga, niżeli w Polsce. W tej prostocie, w tych ludziach, w tym że wszystko jest tutaj takie zwykłe, a przy tym takie piękne. Natomiast w samym kościele obecność Boga odczuwam taką samą. Klęcząc przed tabernakulum w Dilla, czy też w mojej prafii w Gdyni czuję obecność dokładnie tej samej Osoby, z taką samą intensywnością. W Etiopii czuję się o wiele lepiej, o wiele bardziej tu pasuję i o wiele bardziej jestem tu szczęśliwa, a i tak cały czas mam w środku przeświadczenie, że mój prawdziwy dom jest na Dąbrowie. Na razie dziękuję Panu Bogu, że dał mi chwilę odpoczynku w pozornie obcym dla mnie miejscu i staram cieszyć się chwilą, ale przecząc sama sobie - w środku czekam na powrót. 

Popularne posty z tego bloga

20.03.2024

             Kobiety mają bardzo ciężki żywot w Dilla. Na naszej placówce pracują głównie kobiety. Siostry wolą je zatrudniać bo wiedzą, że zarobione przez nie pieniądze będą przeznaczone na utrzymanie domu i dzieci (mężczyźni są skłonni wydawać je na własne potrzeby). Nie chcę nikogo krzywdzić, może nie mam racji, ale z tego co słyszę i widzę to kobiety są matkami i ojcami w jednym. To one zajmują się domem, zarabiają na jego utrzymanie i jeszcze wychowują dzieci. W wielu domach nie ma ojca bo umarł bardzo młodo (bardzo często powodem śmierci było zażywanie narkotyku, tzw. czadu) albo odszedł do innej kobiety. Z kolei ci co są w domu, bardzo często nie czują za niego odpowiedzialności: ani za dom, ani za dzieci i żonę. Nie czują obowiązku utrzymania rodziny i zajmowania się dziećmi, mają pretensje, że kobieta prosi ich o pieniądze na jedzenie. Wielu z nich pije najtańszy alkohol i stosuje przemoc wobec żony. Nie wiem jak jest we wszystkich domach...

26.02.2024

       Już coraz bardziej zbliżam się do końca mojego pobytu w Dilla, pozostało mi jedynie sześć tygodni. Nie jest tu tak ciężko jak myślałam. Wydawało mi się, że będzie znacznie gorzej. Co prawda na początku wpadałam w panikę, że mam wszy albo inne pociechy na ciele, ale już mi przeszło. Robaków cały czas nie chciałabym mieć, ale jak widzę je u moich dzieci, to w nocy nie budzę się już z przerażenia, że coś po mnie chodzi. Nie boję się też tego, co przed wyjazdem najbardziej mnie stresowało, że sobie nie poradzę i będę bezużyteczna. Ze wszystkim sobie radzę, nawet bardzo dobrze bym powiedziała. Nigdy nikogo niczego nie uczyłam, a tutaj dzieci ode mnie bardzo szybko wszystko łapią i cieszę się, jak z dnia na dzień coraz lepiej sobie radzą z angielskim i matematyką. Jestem z nich dumna i mimo moich krzyków na moje aniołki, coraz bardziej się do nich przywiązuje. Panuje tu dość duża bieda, dzieci chodzą brudne, głodne i mają pasożyty na ciele, ale sama tego wszystkiego...

07.12.2023

  Nasza siostra Helena bardzo chciała pojechać do ambasady, aby świętować w listopadzie dzień odzyskania przez Polskę niepodległości. Do Etiopii przyjechałam trzeciego listopada, bankiet miał się odbyć szesnastego. Przez te dwa tygodnie koncepcje zmieniały się parę razy, wtedy to mnie jeszcze bawiło, ale teraz już się przyzwyczaiłam, że tutaj nie ma co planować, bo zawsze i tak wyjdzie inaczej. Nie ma się co nastawiać, ani absolutnie denerwować, że coś nie idzie zgodnie z planem, bo planu tutaj po prostu nie ma. Tak więc po paru dniach mojego pobytu w Dilla, dowiedziałyśmy się, że siostra wyjeżdża do innej placówki i niewiadomo na jak długo. Z wiązku z tym z wielkim smutkiem siostra stwierdziła, że chyba niestety nie pojedziemy do ambasady (ale po jej twarzy widziałam, że jeszcze się nie poddaje). Po paru dniach kiedy siostra wyjechała, dowiedziałyśmy się, że niedługo jednak do nas wraca. Tak jak przypuszczałam siostra miała nowy plan, pojedziemy ją odebrać do Gubre, a potem prosto...