Wróciłam właśnie z kościoła. W
Etiopii obowiązuje kalendarz etiopski, a nie nasz gregoriański. Jest rok 2016, więc jestem tu szczęśliwą 19 – latką, której na
twarzy powoli odznaczają się lata w postaci zmarszczek. Sylwester mnie
ominą, ponieważ Nowy Rok zaczął się tu we wrześniu. Godziny też są inne,
pierwsza godzina to nasza 6 rano, wtedy zaczyna się robić jasno. Więc jak
mam zajęcia z Meheret na jedenastą to znaczy, że tak naprawdę na 17:00 (sama
Meheret mnie tego nauczyła, moja etiopska przewodniczka). Z kolei rok
liturgiczny jest tutaj tydzień do tyłu, więc dopiero dzisiaj obchodziliśmy
święto Chrystusa Króla, a adwent zaczniemy chyba za dwa tygodnie. Święta też pierwszy raz w życiu będę obchodziła 6 stycznia. Etiopczycy są głównie
wyznania prawosławnego, ale w naszym Dilla jest wielu protestantów, trochę
muzułmanów i katolików (w całym kraju niecały 1%). Bardzo podoba mi się tu wszechobecna
tolerancja, nie zauważyłam tu żadnych uprzedzeń wynikających z różnicy
wyznaniowej. Do szkół katolickich gdzie dzień zaczyna się modlitwą, chodzą
dzieci innych wyznań. Nawet jak pomagam przy programie adopcji na odległość
widzę ile dzieci, nie wyznjących religii katolickiej, jest nim objęte. Ludzie
tutaj wspólnie żyją, nie czując do siebie niechęci, a to że ktoś jest członkiem
innej religii jest dla wszystkich normalne. Jedynie ciężko było mi się
przyzwyczaić do modlitw, które zaczynają się tutaj o 4 rano i są śpiewane przez
magnetofon. Na początku myślałam, że to muzułmanie, ale okazało się, że to wyznawcy Wchodniego Kościoła Ortodoksyjnego. Śpiew nie jest zbyt ładny i przypomina w swoim brzmieniu bardziej
jęczenie. Wydaję mi się, że jest dwóch śpiewaków, subiektywnie mówiąc jeden
dostał większy dar od Pana Boga, więc wolę jak akurat jego kolej modlitwy wypada.
Muzułmanie również modlą się przez magnetofon, ale odnoszę wrażenie, że w innych
godzinach, nie tak wczesnych i akurat ich głosy są przyjemniejsze dla ucha. Jak
wracaliśmy po naszej podróży, której celem było odebranie naszej siostry Heleny z Gubre, to
pierwszy raz w Etiopii stałam w korku i to przed samym wjazdem do Dilla. Do
naszego miasta przyjechał pastor. Wszyscy ludzie stali przy ulicy, a dzieci
biegły w stronę jego auta. Sami etiopczycy zrobili sztuczny korek, a co
więcej przy dwóch pasach na drodze, dwa były pozajmowane przez auta jadące w
naszym kierunku, te jadące z naprzeciwka musiały jechać poboczem. Wszyscy
trąbili, ale nie ze złości jak w Polsce, tylko tak po prostu, a ci ludzie
którym zabrano pas jakby nigdy nic jechali poboczem i w ogóle nie byli tym faktem zdenerwowani. Potem cały weekend protestanci mieli
duże spotkanie religijne na stadionie, przypominające koncert. Było wesoło i bardzo głośno, ale potem przez tydzień nie mieliśmy internetu. Dodatkowo Karo, której okna pokoju znajdują się na przeciwko kościoła opowiadała, że raz w sobotę nasz chór przez trzy godziny ćwiczył non stop tą samą piosenkę, non stop. Tak
więc życie w Dilla kręci się w okół religii, której nie da się nie usłyszeć. Jest ona bardzo głośna, bardzo.


Niedzielna msza też wygląda inaczej niż u nas w Polsce. Trwa 2,5 godziny,
jest bardzo dużo ładnego śpiewu, dzięki cudownemu chórowi, są porządkowi, którzy pilnują porządku w trakcie mszy. Małe dzieci nie mogą biegać
po kościele tak jak u nas. Kiedy któreś biega, podchodzi do takiego dziecka pan lub pani i
zaprowadza je do rodzica albo po prostu do ławki. Dzisiaj pięcioletnia dziewczynka,
którą znam z feeding center sama brała na rączki jakiegoś chłopca, który
dopiero co zaczął chodzić. W ogóle nie zastanawiała się w jaki sposób ma to
zrobić, po prostu ta mała dziewczynka podchodziła, brała na rączki niewiele
mniejszego od siebie chłopca na ręce i szła z nim do ławki jakby nie stanowiło
to dla niej żadnego problemu. Porządkowi stoją również przy rzędach w trakcie rozdawania Pana Jezusa przez księdza. Ludzie
muszą skręcić w konkretne miejsce, jeżeli ktoś się pomyli ze spokojem kierują
tą osobę w odpowiednie miejsce (ja się raz pomyliłam i poszłam środkiem, ale nikt mnie nie zatrzymał). W SOMie jak przygotowywaliśmy sie do wyjazdu, jeden misjonarz wspominał o takich ludziach co pilnują porządku w trakcie Eucharystii, że nie pozwalają młodym kobietom
iść do komunii, bo to niemożliwe, żeby młoda kobieta żyła w związku
sakramentalnym. Był to inny kraj, ale nie pamiętam jaki. Kraj gdzie mąż ma pare
żon, a dopiero pod koniec życia kiedy zostaje mu ostatnia żona, bierze
z nią ślub katolicki. Było to dla mnie bardzo dziwne, ale kultury są różne. W
Dilla podobnie jak w Polsce, młoda kobieta spokojnie może przyjmować Pana
Jezusa bo mężczyzna ma tu tylko jedną żonę i jest to normalne. Dzisiaj po raz
pierwszy widziałam pana, który w trakcie dawania ofiary podszedł przed ołtarz i
bardzo głęboko modląc się oddał związanego koguta. Nie za bardzo mogłam na to
patrzeć, bo było mi szkoda związanego koguta więc spuściłam wzrok, ale dla tego
człowieka musiała to być bardzo duża ofiara (kogut kosztuje około 1000 birów, a
przeciętna pensja wynosi 1700 birów).
Bardzo lubię niedzielne msze w Dilla, czuję się tam tak jakbym była u
siebie w parafii na Dąbrowie w Gdyni. Bardzo kocham moją parafię i nigdzie,
nawet jak jestem związana z konkretną parafią albo w takiej, w której wnętrze bardzo
mnie wzrusza, w rzadnej nie czuję się tak dobrze jak w tej mojej na Dąbrowie. Kiedy tam jestem czuję się tak jakbym była w domu. Teraz tak samo czuję się tutaj w
kościele. Dzisiaj po mszy zostałam dłużej, już prawie nikogo nie było, uklęknełam
przed ołtarzem i po prostu patrzyłam na tabernakulum. Przede mną z głową
położoną o posadzkę schodów prowadzących na ołtarz, klęczała pochłonięta
modlitwą nasza ukochana i zdolna kucharka Terfe. Obok niej w takiej samej pozycji pan, który bardzo
emocjonalnie mówił coś do Pana Boga i ja za nimi patrząca się w tabernakulum.
Zaczęłam płakać, nie umiałam określić swoich uczuć ale patrzyłam raz to na
obraz za ołtarzem przedstawiającego Pana Jezusa Zmartwychwstałego chodzącego po
wodzie, raz to na tabernakulum znajdujące się po prawej stronie od ołtarza.
Czułam się tak jakbym była w mojej prafii na Dąbrowie, wiedząc że tak naprawdę
w niej nie jestem. I tak jak w kościele w Dilla czuję się bardziej jak w domu niż
nawet jak jestem w kościołach w Gdyni to
wiedziałam, że prawdziwy dom jest na Dąbrowie. Ciężko mi to opisać, ale
naprawdę wydaję mi się, że o wiele bardziej pasuję do tego miasta w Etiopii niż
do mojego ukochanego miasta w Polsce - Gdyni. Po prostu wiem, że lepiej tu się
odnajduję. Coraz bardziej jestem świadoma jak dużą inteligencją obdarował mnie
Bóg, nigdy w nią nie wierzyłam, zawsze myślałam że inni wiedzą ode mnie lepiej,
ale teraz z czasem coraz bardziej widzę, że to nieprawda. Zauważam to, że jak
nie patrzę na innych tylko robię coś po swojemu to jest to dobre. Jak zaczynam
patrzeć na innych to się gubię, bo ja zupełnie inaczej myśle niż oni. Jestem
świadoma jak inni nie rozumieją często tego co do nich mówię. Zawsze miałam
poczucie, że to ja jakoś źle myślę, ale teraz po prostu zaczynam bardziej lub
mniej się przekonywać do tego, że dla innych mój tok myślenia jest po prostu niezrozumiały,
ale to nie znaczy, że jest zły. Potrzebowałam bym więcej czasu, żeby komuś coś
wytłumaczyć i jego dobrą wolę żeby to trochę zrozumiał, ale nawet wtedy nie
byłoby to takie pewne. Wiem, że mam możliwości robić coś dużego, poważnego
patrząc z ludzkiej perspektywy, a ja najbardziej chciałabym po prostu pracować
w ogrodzie na boso, patrzeć jak zasiane przeze mnie roślinki z czasem zaczynają
rosnąć, co jakiś czas lepić pierogi i przytulać się dużo do dzieci. Bardzo
dobrze mi się spędza czas z prostymi ludźmi, z takimi którzy na przywitanie
wychwalają imię Pana Boga, żerozmawiamy o jedzeniu, o przyrodzie, a zaraz
naturalne jest to, że się wtrąci coś o Panu Bogu. Naprawdę wydaje mi się, że
Pan Bóg zapewnił mi półroczny odpoczynek psychiczny. W tej spokojnej, zwykłej
codzienności jestem naprawdę szczęśliwa.




Patrząc dzisiaj na tabernakulum byłam świadoma tego, że tak dobrze się tu
czuję, bo poza kościołem w większym stopniu czuję tu obecność Boga, niżeli w Polsce. W tej
prostocie, w tych ludziach, w tym że wszystko jest tutaj takie zwykłe, a przy
tym takie piękne. Natomiast w samym kościele obecność Boga odczuwam taką samą. Klęcząc przed tabernakulum w Dilla, czy też w mojej prafii w Gdyni czuję obecność dokładnie tej samej Osoby, z taką samą intensywnością. W Etiopii czuję się o wiele
lepiej, o wiele bardziej tu pasuję i o wiele bardziej jestem tu
szczęśliwa, a i tak cały czas mam w środku przeświadczenie, że mój prawdziwy dom
jest na Dąbrowie. Na razie dziękuję Panu Bogu, że dał mi chwilę
odpoczynku w pozornie obcym dla mnie miejscu i staram cieszyć się chwilą, ale przecząc sama sobie - w środku czekam na powrót.