Przejdź do głównej zawartości

23.02.2024

 

Przez ten cały okres, kiedy nie pisałam wydarzyło się bardzo wiele. Wyjechała Caro z Koro podbijać safari w Kenii, przyjechali i wyjechali moi rodzice oraz Mary Ivone z Mary Angela, siostra Helena zmieniła placówkę i najistotniejsze z mojego punktu widzenia - wyjechała Olesia. Koniec końców zostałam sama w wielkim domu dla wolontariuszy. W Etiopii poznałam bardzo wiele osób, które przyjechały tutaj pomagać. Każdy z nich był inny, każdy z nich miał swoją historie, każdego inaczej się słuchało i u każdego z nich co innego się zauważało.

 Caro nauczycielka z Chile, oszczędzała 2 lata, żeby tu przyjechać. Na samym początku, kiedy przyjechałam zrobiła jedną rzecz, która ukształtowała moje podejście do mieszkania z innymi wolontariuszami. Caro ściągnęła i poukładała moje suche pranie. Chciała zrobić swoje i nie czekała na mnie, żebym wzięła swoje rzeczy ze wspólnej przestrzeni, ani też nie poprosiła mnie żebym sama to zrobiła, po prostu bez pretensji mnie w tej czynności wyręczyła. Uderzyło mnie to bardzo. Dopiero co się poznałyśmy, a ona już coś dla mnie zrobiła i nie widziała w tym żadnego problemu. Kiedy jej podziękowałam, uśmiechnęła się zdziwiona tak jakbym nie miała za co być jej wdzięczna. Wydaje mi się, a raczej jestem pewna, że uderzyło mnie to tak, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że ja na jej miejscu byłabym zirytowana. Tak o to jeden dobry uczynek Caro, ukształtował moje zachowanie i dbanie o nasz dom i innych wolontariuszy. Caro uświadomiła mi jeszcze jedną rzecz. Ona była bardzo szczęśliwa. Rozmawiałaś z nią i po prostu widziałaś, że nawet jeśli miała gorszy dzień to i tak była szczęśliwa i cieszyła się ze swojego życia. Zastanawiałam się z czego to się bierze i olśniło mnie jak powiedziała, że kiedyś dostała zaproszenie do grania w narodowej drużynie siatkarskiej, ale Caro się nie zdecydowała na to. Co prawda bardzo lubiła grać w siatkówkę, ale po przemyśleniu o wiele bardziej lubiła trenować capoeire (brazylijska sztuka walki, której formy są rytmiczne, akrobatyczne i skupiają się na kopnięciach). Zanim tu przyjechałam nawet nie wiedziałam co to jest. Większość ludzi, tak mi się przynajmniej wydaje, że większość, uznałaby że zaprzepaściła swoją szanse w życiu, ale co jest chyba kluczem, Caro nie obchodziło co ma większy rozgłos czy prestiż, Caro obchodziło to co bardziej kocha robić. To pewnie jeden z wielu przykładów w jej życiu, kiedy wybrała to co kocha, a nie to co z ludzkiego punktu widzenia bardziej by jej się opłacało. Dlatego Caro była chodzącym szczęściem.


Koro, pielęgniarka z Hiszpanii. Przyjeżdżała do Afryki kilkakrotnie, aby wspierać ośrodki medyczne. Była od nas wszystkich starsza i miała w sobie dużo mądrości. Kiedy miałyśmy gorszy dzień, zawsze nas uspokajała i podtrzymywała na duchu. Była bardzo odporna na to jak ktoś ją skrzywdził słowem albo czynem. Pomimo swojej wrażliwości, nie brała tego do siebie i nas też tego uczyła, żeby się nie przejmować, żeby iść dalej i robić swoje. Była dla mnie takim aniołem, który zawsze znajdzie dla mnie czas, który zawsze wysłucha, zrozumie i doradzi co robić. Bardzo lubiłam przytulać się do Koro, a ona kupować mi chipsy (o same kupowanie raczej nie chodziło, tylko o moją reakcję jak znajdywałam je pod moimi drzwiami) <3.


Jedynie jeden miesiąc spędziłyśmy w czwórkę z Caro, Koro i Olesią, ale wystarczyło nam to, żeby się ze sobą zżyć. Bardzo sobie pomagałyśmy, trzymałyśmy sztamę we wszystkim, każda, każdą wyręczała. Do naszego domu chciało się wracać, czuć w nim było miłość i spokój. Grałyśmy razem w karty, oglądałyśmy gwiazdy, rozmawiałyśmy o chłopakach, o naszych krajach, o dietach, o dzieciach, o wszystkim. Byłyśmy Dilla Team.

Przyjazd Mary Ivone i Mary Angely nałożył się na pobyt moich rodziców w Dilla. Przeżywaliśmy razem święta Bożego Narodzenia, które w Etiopii odbyły się dwa tygodnie później, niż w Polsce ze względu na ich kalendarz (Wielkanoc odbędzie się cztery tygodnie później, ze względu na księżyc ;)). Przy stole było bardzo wesoło, słychać było język francuski, włoski, angielski, polski. Mary Ivone jest francuską, mieszkającą we Włoszech. Kilkanaście lat temu przyjechała do Dilla i zaadoptowała 10-cioro dzieci. Obecnie koordynuję adopcje dla 90-ciu dzieci. Pomimo swojej choroby i licznych operacji, pomaga również w Ugandzie wybudować szkołę. Mary Angela to jej przyjaciółka, farmaceutyczka, która adoptowała kilkoro dzieci. Ich wrażliwość na to co się tutaj dzieje była wypisana na ich twarzach. Z przejęciem oglądały i pokazywały zdjęcia dzieci, to w jakim stanie żyją, a potem wieczorami bardzo głęboko przeżywały ich sytuację materialną. Przyglądałam się im i w środku cieszyłam się, że poznałam dwie tak wrażliwe osoby. Wrażliwe na cudzą nędze, które są gotowe poświęcić swój wolny czas, środki finansowe, energie dla dzieci, nie robiąc tego z przymusu, tylko z wewnętrznej potrzeby.


Z Olesią spędziłam najwięcej czasu. Razem przeżywałyśmy trudne chwile rozczarowań, razem ćwiczyłyśmy i piłyśmy popołudniową kawę. Olesia służyła. Służyła mi w domu, myjąc za mnie podłogi, robiąc mi pranie; służyła siostrom pomagając im prawie we wszystkim o co ją poprosiły; nauczycielkom z przedszkola, odciążając je w pracy z dziećmi; a przede wszystkim służyła dzieciom. Kochała je bardzo. Poświęcała dla nich nie tylko czas i energie w trakcie lekcji, czy przygotowując się do zajęć, ale poświęcała im nieustannie swoje myśli. Myśli jak im pomóc, co może dla nich więcej zrobić. Zakupiła przedmioty, nawiązujące do etiopskiej kultury. Zorganizowała aukcję, a wszystkie zebrane środki przeznaczyła na jedzenie dla dzieci objętych programem Adopcja na Odległość. To jej działania zmotywowały moich rodziców do zorganizowania zbiórki pieniędzy wśród znajomych i przyjaciół, na rzecz dzieci. Dzięki temu, wiele z nich nie było głodnych w te święta. W Olesi podziwiałam też to, że ona naprawdę wierzyła, że jej uczennice skończą szkołę, dostaną się na studia i będą w przyszłości menagerami. Powtarzała zawsze, że jakby przyjechały do Polski zrobiłaby wszystko, żeby im pomóc. Ona naprawdę w nie wierzyła i była gotowa odmówić sobie przyjemności, poświęcić swój wolny czas, nie tylko w trakcie swojej półtorarocznej misji, ale też poza nią. Tego jak dzieci były dla niej ważne ciężko opisać słowami, trzeba byłoby zobaczyć jej oczy w trakcie tego jak o nich mówiła, w trakcie swoich zajęć, jak się z nimi żegnała i jak będąc już w Polsce rozmawiała z nimi przez kamerkę, a przede wszystkim trzeba byłoby zobaczyć jej oczy kiedy patrzyła na jedną z uczennic, prosząc ją, żeby zgodziła się na obcięcie swoich włosów. Dziewczynka miała bardzo dużo wszy, wydawało się że żadne preparaty nie będą w jej przypadku skuteczne. Moja towarzyszka była gotowa obciąć swoje włosy, żeby wesprzeć i zmotywować dziewczynkę (na szczęście udało się uniknąć obcięcie włosów u dziewczynki). W tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że swoją codzienność spędzam z heroską.




Dzięki Panu Bogu poznałam jeszcze wielu innych wolontariuszy, nie pisząc o siostrach, braciach czy ojcach, o których poświęceniu można byłoby pisać i pisać. Dzięki Niemu mogłam ich obserwować, uczyć się od nich i spędzić z nimi czas. Zorganizował mi niesamowitą przygodę, w trakcie której posługując się innymi ludźmi, daje mi nadzieję. Nadzieje, że jest jeszcze wielu ludzi, którzy chcą poświęcić cząstkę siebie, dla innych. W naszej wierze cudowne dla mnie jest to, że rozstania nie są tak ciężkie, bo nawet jeśli tu na ziemi już się nigdy nie spotkamy, to zawsze czeka nas wieczność w niebie.

Popularne posty z tego bloga

20.03.2024

             Kobiety mają bardzo ciężki żywot w Dilla. Na naszej placówce pracują głównie kobiety. Siostry wolą je zatrudniać bo wiedzą, że zarobione przez nie pieniądze będą przeznaczone na utrzymanie domu i dzieci (mężczyźni są skłonni wydawać je na własne potrzeby). Nie chcę nikogo krzywdzić, może nie mam racji, ale z tego co słyszę i widzę to kobiety są matkami i ojcami w jednym. To one zajmują się domem, zarabiają na jego utrzymanie i jeszcze wychowują dzieci. W wielu domach nie ma ojca bo umarł bardzo młodo (bardzo często powodem śmierci było zażywanie narkotyku, tzw. czadu) albo odszedł do innej kobiety. Z kolei ci co są w domu, bardzo często nie czują za niego odpowiedzialności: ani za dom, ani za dzieci i żonę. Nie czują obowiązku utrzymania rodziny i zajmowania się dziećmi, mają pretensje, że kobieta prosi ich o pieniądze na jedzenie. Wielu z nich pije najtańszy alkohol i stosuje przemoc wobec żony. Nie wiem jak jest we wszystkich domach...

26.02.2024

       Już coraz bardziej zbliżam się do końca mojego pobytu w Dilla, pozostało mi jedynie sześć tygodni. Nie jest tu tak ciężko jak myślałam. Wydawało mi się, że będzie znacznie gorzej. Co prawda na początku wpadałam w panikę, że mam wszy albo inne pociechy na ciele, ale już mi przeszło. Robaków cały czas nie chciałabym mieć, ale jak widzę je u moich dzieci, to w nocy nie budzę się już z przerażenia, że coś po mnie chodzi. Nie boję się też tego, co przed wyjazdem najbardziej mnie stresowało, że sobie nie poradzę i będę bezużyteczna. Ze wszystkim sobie radzę, nawet bardzo dobrze bym powiedziała. Nigdy nikogo niczego nie uczyłam, a tutaj dzieci ode mnie bardzo szybko wszystko łapią i cieszę się, jak z dnia na dzień coraz lepiej sobie radzą z angielskim i matematyką. Jestem z nich dumna i mimo moich krzyków na moje aniołki, coraz bardziej się do nich przywiązuje. Panuje tu dość duża bieda, dzieci chodzą brudne, głodne i mają pasożyty na ciele, ale sama tego wszystkiego...

07.12.2023

  Nasza siostra Helena bardzo chciała pojechać do ambasady, aby świętować w listopadzie dzień odzyskania przez Polskę niepodległości. Do Etiopii przyjechałam trzeciego listopada, bankiet miał się odbyć szesnastego. Przez te dwa tygodnie koncepcje zmieniały się parę razy, wtedy to mnie jeszcze bawiło, ale teraz już się przyzwyczaiłam, że tutaj nie ma co planować, bo zawsze i tak wyjdzie inaczej. Nie ma się co nastawiać, ani absolutnie denerwować, że coś nie idzie zgodnie z planem, bo planu tutaj po prostu nie ma. Tak więc po paru dniach mojego pobytu w Dilla, dowiedziałyśmy się, że siostra wyjeżdża do innej placówki i niewiadomo na jak długo. Z wiązku z tym z wielkim smutkiem siostra stwierdziła, że chyba niestety nie pojedziemy do ambasady (ale po jej twarzy widziałam, że jeszcze się nie poddaje). Po paru dniach kiedy siostra wyjechała, dowiedziałyśmy się, że niedługo jednak do nas wraca. Tak jak przypuszczałam siostra miała nowy plan, pojedziemy ją odebrać do Gubre, a potem prosto...